środa, 6 lutego 2013

Bliskie spotkania trzeciego stopnia...

Dzisiaj będzie o spotkaniach autorskich, a w szczególności o jednym. Zróbmy to jednak po Bożemu, zgodnie z zasadą wpajaną mi wytrwale przez panie polonistki, wykładowcę od projektowania witryn internetowych i jednego pana mierniczego :), czyli od ogółu do szczegółu. 
Czym spotkania autorskie są, nikomu tłumaczyć nie trzeba, czyli "koń jaki jest każdy widzi". Doświadczeni bywalcy tego typu imprez wiedzą, że scenariusze mogą być różne w zależności od autora, czytelników, rodzaju literatury i organizatorów. Już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że pisarz często jest ciekawszym rozmówcą niż literatem. Opowieści o "mękach twórczych" bywają bardziej interesujące niż  wydawniczy produkt końcowy. Czasem wydaje mi się, że autor powinien raczej opisać sam proces powstawania książki lub sposób pozyskiwania materiału, niż męczyć się nad wymyślną fabułą. Zdarza się jednak, że więcej do powiedzenia niż sam pisarz ma moderator prowadzący spotkanie i pół biedy, jeśli robi to dlatego, że główny gość programu jest niezbyt skorym do współpracy socjofobem (wszak wiadomo, że im większe fobie, tym lepsza książka) lub zwyczajnym typem introwertycznym z tendencją do "rozbudowanych" odpowiedzi monosylabicznych. Problem pojawia się, jeśli prowadzący ma ochotę zostać gwiazdą wieczoru i nie pozwala pisarzowi wtrącić choćby kilku  słów na własnym spotkaniu z czytelnikami, a co gorsza uważa, że anatomię dzieła zna lepiej niż sam jego autor.
Istnieje jeszcze opcja "gość samograj", czyli taki, który nie potrzebuje lub nie chce, by ktoś moderował spotkanie. Do tej pory z rozrzewnieniem wspominam wieczór z Justyną Bargielską, którą wystarczyło przedstawić w kilku słowach, a ona z rozbrajającą prostotą i poczuciem humoru wciągnęła publikę w opowieść o swym pisarstwie.
Kto pojawia się na takich imprezach? Oczywiście oddani wielbiciele twórczości zaproszonego gościa. Ale czy aby na pewno? Z mojego doświadczenia wynika, że na spotkania z bardzo znanymi osobistościami świata literatury poza wiernymi fanami przychodzą także osoby przygnane przez obowiązek, ciekawość, ambicję i głupotę. Wiadomo jak to jest: mus to mus, a w umiarkowanej ciekawości i wyższych aspiracjach też nic złego raczej nie ma. Głupota zaś to choroba nieuleczalna, a nad inwalidami pochylać trzeba się z wyrozumiałością. Sporadycznie trafia się jednak osobowość narcystyczna wygłaszająca długie monologi zarówno krytyczne, jak i analityczne, celem ukazania swej przewagi intelektualnej nad resztą zgromadzonej gawiedzi. W przypadku gdy odkryjemy kogoś takiego na sali, należy uciszyć go przy użycia narzędzia ciężkiego, gwałtownym ruchem przyłożonego do tyłu jego głowy (dla pewności czynność powtórzyć sześciokrotnie) lub od razu można pójść na kawę.
Na spotkaniach mniej znanych autorów można doliczyć się średnio 4 fanów, 1 przypadkowego gościa, 5 bibliotekarzy z obowiązku plus "krewni i znajomi Królika".
Reasumując, by spotkanie było udane, potrzebna jest równowaga między gościem a prowadzącym oraz publika przynajmniej umiarkowanie zorientowana w temacie i chętna do nawiązania dialogu.
Teraz możemy już przejść do szczegółu.
Niespełna tydzień temu wybrałam się wraz z trzema Książniczkami na spotkanie z Piotrem Bojarskim, dziennikarzem "Gazety Wyborczej" i autorem kryminałów (sam pisarz woli klasyfikować te książki jako literaturę sensacyjną) Kryptonim Posen, Mecz oraz zbioru historii o Wielkopolsce Cztery twarze Prusaka.

Od razu widać, że Bojarski jest dziennikarzem i krótka surowa forma literacka jest mu bardzo bliska, co w przypadku jego powieści jednak nie do końca się sprawdza. 
Aby oddać Panu Bojarskiemu sprawiedliwość, muszę dodać, iż zarówno jego praca publicystyczna, jak i zbiór historii o Wielkopolsce Cztery twarze Prusaka to wysokich lotów pisarstwo warte uwagi, a moje uwagi odnoszą się jedynie do jego kryminałów.
Miało być o spotkaniach autorskich, więc do rzeczy.
Po długiej naradzie wojennej nasza najwytrwalsza czwórka wybrała się na spotkanie głównie po to, by Marynika mogła zobaczyć żywego pisarza. Pomyślałyśmy, że upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu i na początku zobaczymy żywego pisarza, a jak będzie kiepski, to na zakończenie do kolekcji będziemy miały jeszcze martwego.
Spotkanie jednak okazało się bardzo interesujące. Piotr Bojarski ujął nas swoją skromnością i wiedzą (Marynikę także, a może przede wszystkim schludnością - miał bardzo czyste buty). Dobre wrażenie psuła jedynie prowadząca spotkanie, koleżanka po fachu pana Piotra, Ewa Obrębska-Piasecka, która wypełniła wieczór mnóstwem własnych spostrzeżeń, wtrącając często swoje "trzy grosze"  i rozbijając tym samym spójność wypowiedzi pisarza. Polemika na tego typu spotkaniach jest mile widziana, dodaje odrobinę pikanterii, jednak pani Ewa wykazała raczej tendencję do pseudodowcipnego i przyjacielskiego wykłócania się z Bojarskim. Jak zauważyła Jarząbek, jej gadatliwość ograniczyła publiczności możliwość podjęcia dialogu z autorem. My jednak nie poddajemy się łatwo, w końcu gdzie diabeł nie może, tam Książniczki pośle. Skutecznie odegrałyśmy rolę wiernych czytelniczek (o ironio!), pytając o warsztat pisarski, materiały źródłowe i doskonałą znajomość zaułków dawnego Poznania. Bojarski pochodzi ze Wschowy, więc wiedzy o przedwojennym Poznaniu i ówczesnej topografii  miasta nie wyssał z mlekiem matki, za pomoc służyły mu stare mapy oraz albumy z fotografiami dawnego Poznania. Klimatyczne, mroczne zdjęcie przedstawiające kotlarnię w zakładach Cegielskiego zainspirowało go do uczynienia z niej miejsca zbrodni. Swoje pomysły i plan powieści spisywał najczęściej na... basenie, ściślej w kawiarni przy basenie, czekając, aż jego synowie zakończą lekcje pływania. Dzięki sporej wiedzy i dociekliwości Jarząbka usłyszeliśmy opowieść o pomyśle na "odwrócenie" historii w Kryptonim Posen. Bojarski historyk z wykształcenia, bardzo interesująco i obrazowo opowiedział co by było gdyby... Zabieg ten nie jest nowatorski, podobny motyw został wykorzystany między innymi przez Philipa K. Dicka w Człowieku z wysokiego zamku. Pomysł nadal jednak wydaje się ciekawy i niewyeksploatowany, dający spore możliwości. 
Generalnie wieczór można uznać za całkiem udany. Pan Piotr Bojarski ma spory potencjał, nawet jeśli nie jako powieściopisarz, to na pewno jako gawędziarz.
Spotkania autorskie często pozwalają spojrzeć na książkę innymi oczyma, odkryć ją na nowo. Zrozumieć. Życzę tego sobie i wszystkim wielbicielom literatur wszelakich. 

PS. Z dnia 01 marca 2013
Marynika zachęcona spotkaniem autorskim postanowiła Mecz przeczytać! 
Oto efekty. 

Errata, czyli skutki spotkania z Żywym Pisarzem
Bardzo lubię czytać książki, w których czuję, że autor się postarał, może i dla mamony, ale postarał się i w książce jest treść. Bywa bowiem, że treść ma do dubów smolonych bardzo blisko, a nieprawdopodobieństwa szerzą się jak zaraza w czasach zarazy i z litości nie powiem, gdzie to "bowiem" znajduję. Z przyjemnością więc donoszę, że Piotr Bojarski dał radę i mnie ujął, jako pisarz mnie ujął.
Otóż wbrew obawom, jakie miałam po spotkaniu z autorem – Mecz Piotra Bojarskiego mi się podobał. Muszę tu oddać sprawiedliwość, że obawy wzbudziła we mnie pani prowadząca spotkanie, a nie sam autor. Pani, zadając pytania naprowadzające, zbudowała w mojej głowie obraz powieści-cegły pełnej banalnych postaci i intryg, obraz "czarnego kryminału" z naciskiem na czarny. Szczęśliwie pisarz dużo lepiej się sprzedał, wypierając skutecznie intencję pani prowadzącej, co sprawiło, że postanowiłam przeczytać Mecz i nie żałuję.
Wracając do pierwszego zdania, pisarz Bojarski się w mojej ocenie postarał. Nie jest to może dzieło z pierwszej setki, ale fabuła jest zgrabna, trup pada z sensem i bez obrzydzenia, miejsca akcji są czytelne, tło historyczne interesujące, a postaci… są. Główny bohater Zbiniu jest sugestywnie opisany, posklejany wprawdzie z licznych wzorców literatury kryminalnej, ale ma swój poznański rys i dzięki niemu Kaczmarek wypada żywo i prawdopodobnie. Inni bohaterowie są zrobieni "po łebkach", ale mają potencjał, podobnie jak pisarstwo Pana Bojarskiego. Będą z nich ludzie!
Marynika

6 komentarzy:

  1. Żądam żeby komentarze, które piszę były widoczne! Jarząbek

    OdpowiedzUsuń
  2. Post jak zwykle doskonały!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazwyczaj piszę w telefonie tracąc tą wysoce estetyczną aurę. O Matko ! jak tu pięknie!
    Czytam właśnie "Mecz" , i stwierdzam co następuje: czytywałam już większe nudziarstwa, zgadzam się z opinią Violi - szału nie ma ale wstydu wielkiego też. Forma krótkich scen/ a la 17 mgnień wiosny/ zabija wprawdzie napięcie ale pojedyncze obrazki są sugestywnie napisane i widać, że się autor postarał a przynajmniej zastanowił.
    W mojej ocenie : Panie autorze!!! będą z Pana ludzie! jak się Pan tym będziesz poważnie zajmował a nie w trybie wieczorowym. Książka byłaby o niebo lepsza gdyby dać jej trochę więcej czasu a tak ? czyta się ją jak rozbudowany konspekt a szkoda bo się dobrze zapowiada :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pisałam Ja - Marynika nie wiedzieć dlaczego anonimowo :-)

      Usuń
  4. Ja chciałam dodać po fakcie, że przeczytałam "Cztery Twarze Prusaka" i uważam, że poznaniacy powinni zapoznać się z tą lekturą. Jest w niej wiele ciekawostek z naszej historii. Poleciłam ją też koleżance, która jest przewodnikiem po Poznaniu. Przeczytała z chęcią. Jarząbek

    OdpowiedzUsuń