wtorek, 29 stycznia 2013

Ludzie listy piszą...

Skaldowie twierdzą, że "list w życiu człowiek pisze co najmniej raz". Trochę to już nieaktualne, ale nawet jeśli listów nikt już nie pisze, to listy nadal sporządza się z wielkim entuzjazmem. Mamy więc listy zakupów, Listę Śląskich Szlagierów, jest Lista Tłumoków (bardzo interesująca, polecam, uśmiałam się setnie, choć był to raczej śmiech przez łzy), Internetowa lista ateistów i agnostyków, Lista Wildsteina, są białe listy i oczywiście czarne listy, Lista Schindlera, niektórzy na pewno pamiętają jeszcze listy kolejkowe. No i są listy książek. Najpopularniejsze to zapewne 100 najlepszych książek wszech czasów, lista najlepszych książek XX wieku według Le Monde, 1001 Books You Must Read Before You Die oraz dotycząca literatury dziecięcej Lista Honorowa IBBY.
Listy te zdecydowanie wpływają na moje ego, prześladuje mnie silne pragnienie przeczytania wszystkiego, co dobre w literaturze. Pytanie tylko, co to jest ta dobra literatura? Nawet jeśli, powiedzmy, z listy 100 najlepszych książek wszech czasów (wybranych przez znakomitości teoretycznie znające się na rzeczy) przeczytałam około 60%, to niekoniecznie wszystkie pozycje uznałabym za wybitne. Może należy brać pod uwagę opinię znawców i czytać Noblistów? Jak dla mnie tę szacowną nagrodę zanadto przesyca aromat politycznych "smaczków", zdecydowanie hamujący moje czytelnicze apetyty. Co nie znaczy, że rezygnuję z literatury tworzonej przez laureatów sztokholmskiej nagrody, nie stanowi ona po prostu głównego kryterium wyboru. Więc cóż jest wyznacznikiem wielkości, ważności, jakości? O popularność nie pytam, bo każdy wie, że tym wyznacznikiem są wampiry i ilość scen erotycznych na centymetr kwadratowy druku. Niestety, wybaczcie mi tę łacinę, podobno de gustibus non disputandum est.
Co mi strzeliło do głowy, żeby tak o tych listach się rozpisywać?
Wszystko zaczęło się od mojego nieszczęsnego pomysłu zwiększenia swobód obywatelskich w Klubie. Dziewczyny miały sporządzić listę książek, które chciałyby przeczytać. Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Część dziewczyn coś zaproponowała, inne "ułatwiły" mi życie propozycjami typu "coś z klasyki", do tego jeszcze Marynika podesłała listę Najlepszych książek XX wieku według Le Monde (w sumie całkiem sprytnie, po co wymyślać, skoro są gotowce :)), ja dorzuciłam 100 tytułów BBC – lista książek, które trzeba przeczytać (swoją drogą strasznie tendencyjna) i oczywiście skończyło się na tym, że jedyna porządna Jarząbek zrobiła z tego użytek i wybrała książki, które ją interesują. Demokracja jest przereklamowana, a listy typu must have, must read to wymysł szatana. Ponieważ jako Matka Założycielka dźwigam na swych barkach ciężar odpowiedzialności za nasze czytelnicze poczynania, uznałam, że najwyższy czas wyciągnąć ręce w górę, stanąć na palcach (poćwiczyć pilates...?) i sięgnąć na górną półkę, czyli koniec z czytadłami  (podobno sport szkodzi zdrowiu i prowadzi do kalectwa). Do lektury łatwej i przyjemnej nie trzeba się mobilizować, za to książki trudne i poważne często kurzą się na półce, czekając na lepsze czasy. Na pewno więcej uwagi poświęcimy książkom nowszym i powszechnie uznanym za ważne.
W związku z sugestiami większości dziewczyn wprowadzamy także w życie nowy pomysł pt. Klasyka, czyli o co tyle hałasu? Co jakiś czas przeczytamy i omówimy tytuł z tak zwanego kanonu, coś od czego odstraszała nas etykietka "wielkie dzieło" i postaramy się dociec, dlaczego u licha wszystkie Literaturoznawce tak się nad tym rozczulają.
I tu wracamy do List. Postanowiłam się przygotować i z pomocą Małej Mi sporządzić (a jakże by inaczej) Listę Godną Naszej Uwagi, czyli LGNU (nie możemy być przecież gorsze od jakiegoś tam Le Monde, BBC czy IBBY). Miała być taka niezbyt długa (raczej telegram), żeby można było wybrać tytuły na najbliższe półrocze, no może rok. Wyszedł nam, o zgrozo, taki "maleńki liścik polecony" - jedyne 70 pozycji na początek!!! W tym momencie wracamy do mojego pragnienia przeczytania wszystkiego...


Pozostało mi chyba jedynie powtórzyć za Goethem: "Sza­now­ny pa­nie hra­bio, przep­raszam za tak długi list, ale nie miałem cza­su, żeby sfor­mułować go krócej".

niedziela, 20 stycznia 2013

Cuda, wianki

A więc 11 stycznia spotkanie się odbyło. Z przyczyn szkolno-przedszkolno-ferialnych, a także feralnych wypadło wcześniej, niż planowałyśmy. Na szczęście nasz entuzjazm na tym nie ucierpiał, a książka została przez wszystkich przyswojona na czas.
U przekupki: krotochwila w I akcie, Konstanty Krumłowski
Po lekkim nadwyrężeniu gardła i z użyciem hałaśliwych narzędzi udało mi się utrzymać jako taki porządek obrad. Między innymi opodatkowałyśmy się i wybrałyśmy Egzekutorkę klubowych zobowiązań finansowych. (Żądam, by skarbniczka Jarząbek przeznaczyła część naszych funduszy klubowych na zakup megafonu lub przynajmniej tabletek Septolete oraz nervosolu dla mnie.) Ponieważ w dobrze funkcjonującej społeczności, takiej jak nasza, wszystko jest jasne i władza wie, co jest dobre dla ludu, obeszło się bez głosowania, wiadomo bowiem - jak mówi wielka Orzeszkowa - że "każdy des­pe­ruje z początku, a po­tem godzi się z ta­kim lo­sem, ja­ki mu Bóg czy diabeł nasyła".
Mimo wszystko postanowiłam wprowadzić przynajmniej złudzenie demokracji w naszym królestwie (bo a nuż się oflagują, oprotestują i urządzą marsz równości) i dałam dziewczynom możliwość przygotowania listy książek, które chciałyby omówić w najbliższym czasie. 
Został też poruszony temat wycieczki i wyjścia karnawałowego, ale wywołał tyle emocji (Jarząbku, stopery do uszu też poproszę), że niczego ostatecznie nie ustaliłyśmy. Znamy się już od tak dawna, że ani cienia nieśmiałości w dziewczynach nie zostało (szkoda? :) ).

Oficjalnie też wprowadziłam ograniczenia w dostawach smakołyków na spotkania, ponieważ te kontenery słodyczy, które co miesiąc wpływają do mojego mieszkania, nie są wchłaniane przez Książniczki i w większości po spotkaniu w nim pozostają, a następnie zamieniają się w kolejny centymetr na moich udach!!!
Przejdźmy jednak od spraw wagi ciężkiej do literackich.
Na wniosek Maryniki i przy moim stuprocentowym poparciu postanowiłyśmy wziąć na języki Trzeci cud Richarda Vetere.



Książka typu "studnia", czyli z pretensjami do tak zwanej literatury głębokiej. Nie przeceniałabym jej wprawdzie pod tym względem, ale muszę przyznać, że należy do powieści, które zapadają w pamięć i nie są rodzajem kalki, gdzie cała treść oparta jest na sztampowych zabiegach literackich.
Dla laika książka ta ma sporą wartość poznawczą. Mało kto ma przecież pojęcie, jak wygląda proces beatyfikacyjny. Z zaskoczeniem odkryłam, iż przypomina on skomplikowane dochodzenie detektywistyczne.
Tym razem recenzję napisała dla Nas LaLuna, ale zanim ją przytoczę, muszę złożyć samokrytykę. Oficjalnie i publicznie przepraszam Lisseque i LaLunę za moje roztargnienie i sklerozę. Nie pamiętając, że Lisseque zobowiązała się przygotować wprowadzenie o autorze, zleciłam to samo zadanie LaLunie. Wstyd mi i o wybaczenie pokornie proszę. Więcej grzechów nie pamiętam... (no może tylko kilka pomniejszych).

Jednak nie ma tego złego...

piątek, 11 stycznia 2013

Przybieżeli Anieli...

Przybieżyły, zjadły, wypiły i świetnie się bawiły.
Wyjątkowe przedświąteczne spotkanie Klubu odbyło się 21 grudnia i miałyśmy wspólnie oczekiwać końca świata. (Kto mógł przypuszczać, że Majowie okażą się tacy niekompetentni.) Nie wiedząc jednak, że wyrok został odroczony, postanowiłyśmy "iść na całość", odsłonić bramkę nr 3 i śmiać się do ostatniej łzy. W związku z czym nasze spotkanie klubowe przypominało bardziej przedszkolną wigilię (tylko jedzenie było lepsze i procentów więcej) niż przedświąteczne zgromadzenie "poważnych" kobiet.
Ponieważ wszystkie jesteśmy zgodne, iż "przy­jem­ność jest początkiem i ce­lem życia szczęśliwego", uznałyśmy, że nie ma nic zdrożnego w spędzeniu wieczoru w sposób rozrywkowy. Moja świąteczna mowa ograniczyła się do "Jedzcie z tego wszyscy. Smacznego", gdyż chmara rozochoconych dziewczyn, (niektóre bardziej niż inne), czekała tylko ze wzniesionymi widelcami, by rzucić się na jedzeniowe wspaniałości (i wcale im się nie dziwię). Przy deserze każda z nas marzyła, by zostać szczęściarą, która złamie sobie ząb na migdale w pralinkach ulepionych własnoręcznie przez Marynikę. Zaszczyt ten (znalezienia migdała oczywiście, a nie złamania zęba) przypadł Wioli  i w nagrodę otrzymała piękną paterę. Dzięki LaLunie sformułowanie "anielskie chóry" tego wieczoru nabrało innego wymiaru i można było zobaczyć, jak "aniołowie się radują, pod niebiosy wyśpiewują" (foto tylko dla ludzi o żelaznych nerwach).


Koniec końców, mimo kolędniczych nastrojów, udało się Jarząbkowi dojść do głosu i powiedziała nam kilka słów o Fanny Flagg, która zresztą swym rozrywkowym charakterem doskonale do tego wieczoru pasowała. Jej prawdziwe nazwisko to Patricia Neal, urodziła się w 1944 roku w Birmingham w USA. Znana jest jako pisarka, aktorka i producentka telewizyjna. Zdecydowanie kobieta w naszym typie: odważna, mówiąca prosto z mostu, na czym jej świat stoi. Bardzo nam do gustu przypadła Fanny, która nie bała się przyznać do dysleksji (próbowano ją z tego powodu zniechęcić do pisania) i nie wstydzi się, że jest lesbijką. Niech żyją kobiety Wyzwolone!
Z wysoko uniesioną głową i dumnie wypiętą piersią (nie, żeby wiele do wypinania było, ale tym bardziej uznać to można za  wyczyn) oświadczam, że to właśnie za moją namową na lekturę w grudniu wybrałyśmy książkę Boże Narodzenie w Lost River, występującą także pod tytułem Święta z kardynałem. Na pohybel malkontentom! Ja się mego wyboru nie wstydzę. I co z tego, że to literatura typu "nielot" (niskich lotów oznaczałaby poziom wyżej).


Przedświąteczna lektura miała być lekka i przyjemna, gdyż po ostatnich dość przygnębiających doświadczeniach czytelniczych potrzebowałyśmy odrobiny oddechu. Lekkie?  Zdecydowanie (stron niewiele i papier makulaturowy, waży najwyżej 250 gramów). Przyjemne? Jak się okazało, nie dla wszystkich (wskaźnik przyjemności znacznie wzrasta na poziomie 3 kieliszka wytrawnego wina lub drugiej szklaneczki ginu z tonikiem). Każdy, kto czytał Smażone zielone pomidory, na pewno miał wygórowane oczekiwania wobec tej książki. Niestety, jak powiedział Stanisław Jerzy Lec, "na początku było Słowo, a na końcu Frazes". Smażone zielone... zdecydowanie możemy umieścić w kategorii Słowa, zaś bożonarodzeniowa historia o Lost River zalicza się już raczej do Frazesu, ale za to jakiego frazesu! Jest tu bowiem To Coś, co moim zdaniem ratuje tę książkę (chociaż według mojego znajomego to w ogóle nie jest książka). Mianowicie, przynajmniej dla mnie, stanowi ona doskonałe lekarstwo na powszednie smutki i zło wszelakie tego świata i zapewnia jeden wieczór w klimacie sielskiego miasteczka, gdzieś na krańcu cywilizowanego USA (podobno dyskusyjnym jest istnienie w ogóle czegoś takiego jak "cywilizowane USA", ale my tu przecież nie o ziemniakach), gdzie grupka starszych pań potrafi znaleźć rozwiązanie wszelki problemów ludzkości. Konflikty na Bliskim Wschodzie to byłby dla nich "Pan Pikuś", włożyłyby swoje groszkowe stroje i rozbroiły wszystkich Bin Ladenów tego świata. Uważam, że naiwność i prostota tej książki idealnie wpasowują się w przedświąteczny klimat oraz dają wytchnienie skołatanym nerwom. Nienormalnym by było, gdybyśmy w kwestii książki wszystkie miały identyczne zdanie. Na naszym spotkaniu z wielu ust dość często padały słowa "irytująco przesłodzona", "naiwna", "przewidywalna", "rozczarowująca", (przytaczam tu jedynie te cenzuralne wypowiedzi). Na szczęście znalazła się grupa wsparcia podzielająca mój sentyment dla tej książki. Ponieważ książka jest, jaka jest, to dyskusji na jej temat wiele się nie urodziło. Nie torturowałam też tym razem nikogo i nie zmuszałam do pisania recenzji. Dodam więc tylko kilka słów od siebie. Duży wpływ na mój sentyment dla tej książki ma bez wątpienia fakt, że panie opisane na łamach tej powieści należą do Tajnego Stowarzyszenia Mistycznego Zakonu Groszków, co niezmiennie mnie rozczula. Tutaj życzliwość i dobro zawsze jest górą. Wiem, że to trąci myszką, jest trochę naiwne i bardzo cliché, ale dobrze mi robi na serce. Polecam wszystkim spragnionym ciepłego okładu na duszę.

Na zakończenie pragnę wszystkim Książniczkom i innym przypadkowym czytelnikom tego bloga złożyć z okazji Nowego Roku serdeczne życzenia:
Miłości trwałej (Własnej i Cudzej),
Wesołości wielkiej,
Radości nieprzerwanej,
Bajecznej figury bez wyrzeczeń ,
Garderoby 6-drzwiowej kreacją zacną,
obuwiem najpiękniejszym i wszelaką galanteryją wypełnionej,
Biblioteczki w lekturę ciekawą bogatej,
Rzeki mamony zalewającej portfele
i zdrowotności oczywiście



Niech Nam Wszystkim w Nowym Roku Dobrze się Dzieje.