A więc 11 stycznia spotkanie się odbyło. Z przyczyn szkolno-przedszkolno-ferialnych, a także feralnych wypadło wcześniej, niż planowałyśmy. Na szczęście nasz entuzjazm na tym nie ucierpiał, a książka została przez wszystkich przyswojona na czas.
U przekupki: krotochwila w I akcie, Konstanty Krumłowski |
Po lekkim nadwyrężeniu gardła i z użyciem hałaśliwych narzędzi
udało mi się utrzymać jako taki porządek obrad. Między innymi opodatkowałyśmy się i wybrałyśmy Egzekutorkę klubowych zobowiązań finansowych. (Żądam, by skarbniczka
Jarząbek przeznaczyła część naszych funduszy klubowych na zakup megafonu
lub przynajmniej tabletek Septolete oraz nervosolu dla mnie.) Ponieważ w dobrze funkcjonującej społeczności, takiej jak nasza, wszystko jest jasne i władza wie, co jest dobre dla ludu, obeszło się bez głosowania, wiadomo bowiem - jak mówi wielka Orzeszkowa - że "każdy desperuje z początku, a potem godzi się z takim losem, jaki mu Bóg czy diabeł nasyła".
Mimo wszystko postanowiłam wprowadzić przynajmniej złudzenie demokracji w naszym królestwie (bo a nuż się oflagują, oprotestują i urządzą marsz równości) i dałam dziewczynom możliwość przygotowania listy książek, które chciałyby omówić w najbliższym czasie.
Został też poruszony temat wycieczki i wyjścia karnawałowego, ale wywołał tyle emocji (Jarząbku, stopery do uszu też poproszę), że niczego ostatecznie nie ustaliłyśmy. Znamy się już od tak dawna, że ani cienia nieśmiałości w dziewczynach nie zostało (szkoda? :) ).
Oficjalnie też wprowadziłam ograniczenia w dostawach smakołyków na spotkania, ponieważ te kontenery słodyczy, które co miesiąc wpływają do mojego mieszkania, nie są wchłaniane przez Książniczki i w większości po spotkaniu w nim pozostają, a następnie zamieniają się w kolejny centymetr na moich udach!!!
Przejdźmy jednak od spraw wagi ciężkiej do literackich.
Na wniosek Maryniki i przy moim stuprocentowym poparciu postanowiłyśmy wziąć na języki Trzeci cud Richarda Vetere.
Książka typu "studnia", czyli z pretensjami do tak zwanej literatury głębokiej. Nie przeceniałabym jej wprawdzie pod tym względem, ale muszę przyznać, że należy do powieści, które zapadają w pamięć i nie są rodzajem kalki, gdzie cała treść oparta jest na sztampowych zabiegach literackich.
Dla laika książka ta ma sporą wartość poznawczą. Mało kto ma przecież pojęcie, jak wygląda proces beatyfikacyjny. Z zaskoczeniem odkryłam, iż przypomina on skomplikowane dochodzenie detektywistyczne.
Tym razem recenzję napisała dla Nas LaLuna, ale zanim ją przytoczę, muszę złożyć samokrytykę. Oficjalnie i publicznie przepraszam Lisseque i LaLunę za moje roztargnienie i sklerozę. Nie pamiętając, że Lisseque zobowiązała się przygotować wprowadzenie o autorze, zleciłam to samo zadanie LaLunie. Wstyd mi i o wybaczenie pokornie proszę. Więcej grzechów nie pamiętam... (no może tylko kilka pomniejszych).
Jednak nie ma tego złego...
Skupienie i marzenie, Władysław Tatarkiewicz |
Tuż przed rozpoczęciem dyskusji Lisseque odkryła, że zapomniała swoich notatek!!!!! I tym razem okazało się, iż Matka Założycielka błogosławiona między Klubowiczkami wie lepiej. Jak tu nie wierzyć w cuda?
A teraz czas na LaLunę (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało).
Życie cudem jest!
Trzeci cud Richarda Vetere to książka ważna. Książka, która każe nam zatrzymać się na chwilę, dogonić własne myśli i sprawdzić, co tak naprawdę w nas jest. Co jest w nas dzisiaj i czy przypadkiem nie odbiegło zasadniczo od tego, w co z pasją wierzyliśmy onegdaj, a co dziś stało się jedynie wyświechtanym sloganem.
W co tak naprawdę wierzymy?
„Wierzę, bo to niemożliwe” - powtarza jak mantrę przeżywający poważny kryzys wiary ksiądz Frank Moore, przeprowadzający dochodzenie w sprawie świętości Helen Stephenson. To jego własna wersja modlitwy
„Wierzę w Boga” i to ona zdaje się utrzymywać go w postanowieniach
kapłańskiego życia. Czymże bowiem byłaby nasza wiara, gdyby dało się ją
zracjonalizować, rozłożyć na czynniki pierwsze i udowodnić twardymi
faktami? Czy wówczas byłaby jeszcze wiarą, czy już tylko wiedzą, dającą
się potwierdzać w naukowych tezach? I bynajmniej nie chodzi tu tylko i
wyłącznie o wiarę w Boga, ale o wiarę jako istotę egzystencji człowieka,
o tę wiarę, która daje nam siłę i chęć do wysunięcia rano stopy spod
ciepłej kołdry i bohaterskiego zmagania się ze światem. O wiarę w to, że
dzisiejszy dzień będzie dla nas pomyślny; o wiarę w to, że zadzwoni
ktoś, ten Ktoś; o wiarę w to, że wytrwamy w swoich postanowieniach; o
wiarę w Miłość i w Drugiego Człowieka. Wiara towarzyszy nam każdego
dnia, choć nie pochylamy się nad nią z taką atencją jak Frank Moore.
Robimy to okazjonalnie i niezbyt uważnie, gdyż to wymaga odwagi. Odwagi,
którą Frank miał w sobie i która dodawała mu siły, by wierzyć. Bo tak
naprawdę, mimo wątpliwości, które nim szarpały, ksiądz Frank miał
odwagę, by wierzyć i miał wiarę, która czyniła go odważnym. Odważnym do
bycia sobą. Prawdziwą Osobą, która mówi: „Oto jestem. Niedoskonały,
pełen wątpliwości, grzeszny, niekiedy pyszny, ale jedyny, jakiego mam.
Innej wersji siebie nie mam”.
Mimo ważnego tematu, który zdecydował się poruszyć Vetere, książka nie epatuje górnolotnymi zwrotami ani pompatycznością właściwą tak często tego typu tematyce. Książka jest o ludziach i dla ludzi, a Vetere między wierszami zdaje się mówić: „I co z tego, że ksiądz? Człowiek jak każdy inny. Stara się co rano zebrać
siły, żeby wstać z łóżka i dobrze wykonać swoją pracę”. Książkę czyta
się lekko, a mimo to skłania do refleksji dzięki wielu mądrym
przemyśleniom, które spotykamy na jej stronach. Jedyne zastrzeżenie mam
do zakończenia, które w mojej opinii okazało się banalne. Począwszy od
momentu, w którym ksiądz Paulino się rozchorował, nie sposób było nie
przewidzieć, że trzecim cudem, wymaganym przez trybunał, będzie jego
cudowne ozdrowienie. I tak się stało – zdarzył się cud, aby wszyscy
mogli go zobaczyć. Dla mnie jednakże trzeci cud zdarza się parę stronic
wcześniej, kiedy to córka Helen Stephenson przechodzi wewnętrzną
przemianę. I nie chodzi bynajmniej o to, że w rozmodleniu klęka pod
figurą Najświętszej Marii Panny, lecz o przebaczenie, którego
doświadcza. To jest prawdziwy cud – poczuć, że się komuś prawdziwie
przebacza i to nie dlatego, że ten ktoś nas nieustannie przeprasza bądź
coś tłumaczy, tylko dlatego, że prawdziwa zmiana dokonuje się w nas. Cud
przebaczenia to jakby ktoś zdjął nam z serca ciężki kamień, a fragment
duszy odrodził się na nowo. Czy można go zobaczyć? Niekoniecznie. Ale
można go poczuć, a to jest bezcenne.
„Dziś wiem, życie cudem jest” śpiewała kiedyś wokalistka zespołu DeSu i ja się z tym zgadzam. Jestem bowiem szczęściarą, która dostrzega cuda codziennego życia. Mam dar i jestem za niego wdzięczna, nie potrzebuję bowiem zobaczyć, że komuś odrosła urwana noga, aby uznać to za cud. Wystarczy mi pomyślny zbieg wydarzeń, bezinteresowna dobroć obcego człowieka, niewiarygodny splot wypadków czy nowo narodzone dziecko. Ilekroć pomyślę, że z dwóch mikrocząsteczek powstaje taki cały, kompletny człowieczek, to mitoza i mejoza nie wydają mi się być wystarczającym wytłumaczeniem. Dla mnie to cud, nawet jeśli jest w pełni naukowo wytłumaczalny. Albert Einstein powiedział: „Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko”. Ja wybieram ten drugi.
LaLuna
Nie wszystkie dziewczyny były aż tak zachwycone tą książką.
Myśli przewodnie, Jean Fourasti |
Cud generalny: powieść nadziei, Vladimír Pára |
Wywiązała się dość poważna dyskusja na temat kryzysu wiary u księdza Moore'a. Między innymi Nożycoręka była zdania, iż opisane w książce rozterki głównego bohatera, są mało przekonujące, a powody jego zwątpienia niewystarczające. Spotkało się to jednak ze sprzeciwem ze strony kilku dziewczyn argumentujących, iż ziarno zwątpienia nawet u duchownego może zasiać bardzo niepozorne wydarzenie, a uzasadnienie przedstawione przez Veterego wcale nie było błahe.
Jeśli ktoś szuka odpowiedzi na pytanie, czy cuda istnieją, to nie jest to właściwa książka. Mówi ona więcej o ludziach niż o zjawiskach nadprzyrodzonych. Wymiana zdań na temat cudów jako takich przypominała w naszym gronie niemal mickiewiczowską balladę. Z jednej strony:
Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni.
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni.
A gmin rozumowi bluźni.
a z drugiej:
Dziewczyna czuje-odpowiadam skromnie-
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Powieść Veterego na pewno nie rozstrzyga tego sporu.
Trzeci cud jest doskonałym przyczynkiem do dyskusji na tematy religijnie w gronie ludzi niekoniecznie religijnych czy nawet niewierzących. Poruszona jest tu nie tylko kwestia wiary, ale i Kościoła jako instytucji. Musimy pamiętać, że Vetere jako oddany katolik nie był skłonny do wystąpień antyklerykalnych, a jednak można wyczuć w książce pewną niechęć do Kościoła jako "korporacji" z zamiłowaniem do splendoru. Przestrzegam przed traktowaniem tej powieści jako lektury dla gospodyń domowych z upodobaniem do moheru. Myślę, że odłam naszego społeczeństwa gustujący w beretach, Rydzykach i "podkrzyżowych" wystąpieniach mógłby być zbulwersowany.
Żeby nie było zbyt zwyczajnie, wzbogaciłyśmy wieczór oglądaniem filmu Agnieszki Holland nakręconego na podstawie książki Veterego.
Niestety tego typu rozrywka w tym towarzystwie przypomina wyjście z 3b na ekranizację Pana Kleksa (każdy ma coś do powiedzenia i obowiązkowo trzeba coś zjeść, wypić i 3 razy wyjść do toalety). Jesteśmy zdecydowanie klubem DYSKUSYJNO-KOMENTATORSKIM. Będę musiała wprowadzić jakieś drastyczne kroki, bo następnym razem może dojść do strat w ludziach (wolałabym nie wspominać dobrych dni z Kingiem w jednej celi) Na szczęście pod moją chwilową nieobecność Jarząbek ostro zainterweniowała (poza stanowiskiem skarbnika powinnyśmy mianować ją moim zastępcą i porządkową - może mała rózga w ramach wyposażenia?), ostatecznie udało nam się film obejrzeć i coś z niego zrozumieć.
Nasze odczucia były różne, raczej nie wstrząśnięte, a bardziej mieszane. Mam na myśli zarówno film, jak i książkę.
Jako że w recenzowaniu książki wyręczyła mnie LaLuna, skupię się bardziej na filmie, który w mojej świadomości zaistniał jako pierwszy, dopiero po jego obejrzeniu przeczytałam książkę i myślę, że wyjątkowo w tym wypadku dobrze się stało.
Reżyserka wykazała się sporą autonomicznością w przenoszeniu powieści na ekran, całkowicie odmieniła historię spisaną przez Veterego, zmieniając między innymi nazwiska bohaterów i cofając akcję w czasie. Filmowe postaci są zdecydowanie inne niż te książkowe. Mają w sobie więcej realizmu i głębi, ich rozterki przeważnie wydają się prawdziwsze niż te literackie.
W rolę głównego bohatera wcielił się mój UKOCHANY Ed Harris (przez
niektórych zwany Dżonem :)) i jestem przekonana, że dodał osobie księdza
Moore'a odrobinę dojrzałości, wytrawnego posmaku, którego brakowało książkowej postaci. Holland pozbawiła fabułę przyciężkiego melodramatyzmu, którego nie udało się uniknąć Veteremu. Roxane, córka cudotwórczyni Helen O'Regan, grana przez Anne
Heche, wydaje się u Holland być bardziej naturalna, choć w książce
napięcie emocjonalne, jak i erotyczne między nią a Moore'em jest o wiele
silniejsze, lepiej ukazane i uzasadnione. W filmie niewiele o niej
wiadomo, jej walka z samą sobą, pierwsze oznaki alkoholizmu w książce
czynią ją bardziej dwuznaczną. Vetere zepsuł tę postać, nadmiernie
"słodząc" zakończenie. Holland zaś odebrała jej tożsamość i unikalność.
Trzeci cud, Frank Moore (Ed Harris) i Roxane (Anne Heche) |
Film
jest niezły, choć nie pozbawiony wad, miejscami wydaje się chaotyczny,
sam proces beatyfikacyjny i postać "adwokata diabła" są rozczarowujące,
filmowemu Wernerowi brak siły charakteru i pewności siebie, jaką emanuje
jego książkowy pierwowzór. Mimo niezłego aktorstwa filmowej wersji
czegoś brakuje, jakby scenarzyście pod koniec nie starczyło wyobraźni i
postanowił ułatwić sobie pracę, wykorzystując banalne chwyty typowe dla amerykańskiego kina klasy B.
Podsumowując,
zarówno książka, jak i film są warte uwagi i niech was nie zniechęci
moje marudzenie, "Malkontent" to moje drugie imię. Osobiście bardzo
lubię książkę, jak i film (czy już wspominałam, że KOCHAM Eda
Harrisa?) i z przyjemnością wróciłam do nich po latach.
Na zakończenie tradycyjnie przytoczę kilka "entuzjastycznych" opinii spisanych przez dziewczyny:
Wiola: Tym razem konfrontacja książki i opartego na niej filmu
okazała się wskazana. Książka, pomimo mojego zainteresowania problemem, który
porusza, wydała mi się „drewniana”, nieprzekonująca, zbyt
powierzchowna, bohaterowie nieprawdziwi. Sądzę, że częściowo przynajmniej winę
ponosi takie a nie inne tłumaczenie. Natomiast film nadał uczuciom, wątpliwościom
autentyczności, bohaterowie nabrali cech ludzkich. Pomimo „amerykanizacji”
pewnych scen stawiam na film.
Jarząbek: Księża.
Wielu ludzi zadało sobie pytanie „Jak ONI sobie z tym radzą?”. Wielu
zna bardzo gorzkie odpowiedzi. Autor Trzeciego cudu tworzy postać
duchownego pełnego zwątpień i uroku. Czy cuda się zdarzają? Czy święci
zawsze byli bez skazy? Tu też parę gorzkich słów da się powiedzieć.
Świat Kościoła to temat pociągający, jeśli pełen problemów, to na pewno
głębokich. I dla tej głębi przemyśleń warto przeczytać Trzeci cud.
Marynika: Trzeci Cud - książka z treścią.
Mała Mi: Cud jak Cud co tu pisać...
Nie mogę się wprost powstrzymać przed komentarzem do komentarzy (tych 2 ostatnich :))
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa...
Beniowski, Juliusz Słowacki
Życzę CUDOWNEJ lektury
Ładnie i zgrabnie napisane
OdpowiedzUsuńwpis jak zwykle treściwie i prawdziwie obrazuje nasze spotkania
OdpowiedzUsuńWspaniały tekst - niezwykłe komentarze i cytaty, jednym słowem - uczta literacka!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za pochlebne komentarze :)
OdpowiedzUsuńCudowny wieczór wymaga pochlebnych komentarzy:))Mała Mi
OdpowiedzUsuńCzy ta wycieczka będzie do Gdańska w końcu??? :-) Zapraszam ;-)
OdpowiedzUsuń