piątek, 11 stycznia 2013

Przybieżeli Anieli...

Przybieżyły, zjadły, wypiły i świetnie się bawiły.
Wyjątkowe przedświąteczne spotkanie Klubu odbyło się 21 grudnia i miałyśmy wspólnie oczekiwać końca świata. (Kto mógł przypuszczać, że Majowie okażą się tacy niekompetentni.) Nie wiedząc jednak, że wyrok został odroczony, postanowiłyśmy "iść na całość", odsłonić bramkę nr 3 i śmiać się do ostatniej łzy. W związku z czym nasze spotkanie klubowe przypominało bardziej przedszkolną wigilię (tylko jedzenie było lepsze i procentów więcej) niż przedświąteczne zgromadzenie "poważnych" kobiet.
Ponieważ wszystkie jesteśmy zgodne, iż "przy­jem­ność jest początkiem i ce­lem życia szczęśliwego", uznałyśmy, że nie ma nic zdrożnego w spędzeniu wieczoru w sposób rozrywkowy. Moja świąteczna mowa ograniczyła się do "Jedzcie z tego wszyscy. Smacznego", gdyż chmara rozochoconych dziewczyn, (niektóre bardziej niż inne), czekała tylko ze wzniesionymi widelcami, by rzucić się na jedzeniowe wspaniałości (i wcale im się nie dziwię). Przy deserze każda z nas marzyła, by zostać szczęściarą, która złamie sobie ząb na migdale w pralinkach ulepionych własnoręcznie przez Marynikę. Zaszczyt ten (znalezienia migdała oczywiście, a nie złamania zęba) przypadł Wioli  i w nagrodę otrzymała piękną paterę. Dzięki LaLunie sformułowanie "anielskie chóry" tego wieczoru nabrało innego wymiaru i można było zobaczyć, jak "aniołowie się radują, pod niebiosy wyśpiewują" (foto tylko dla ludzi o żelaznych nerwach).


Koniec końców, mimo kolędniczych nastrojów, udało się Jarząbkowi dojść do głosu i powiedziała nam kilka słów o Fanny Flagg, która zresztą swym rozrywkowym charakterem doskonale do tego wieczoru pasowała. Jej prawdziwe nazwisko to Patricia Neal, urodziła się w 1944 roku w Birmingham w USA. Znana jest jako pisarka, aktorka i producentka telewizyjna. Zdecydowanie kobieta w naszym typie: odważna, mówiąca prosto z mostu, na czym jej świat stoi. Bardzo nam do gustu przypadła Fanny, która nie bała się przyznać do dysleksji (próbowano ją z tego powodu zniechęcić do pisania) i nie wstydzi się, że jest lesbijką. Niech żyją kobiety Wyzwolone!
Z wysoko uniesioną głową i dumnie wypiętą piersią (nie, żeby wiele do wypinania było, ale tym bardziej uznać to można za  wyczyn) oświadczam, że to właśnie za moją namową na lekturę w grudniu wybrałyśmy książkę Boże Narodzenie w Lost River, występującą także pod tytułem Święta z kardynałem. Na pohybel malkontentom! Ja się mego wyboru nie wstydzę. I co z tego, że to literatura typu "nielot" (niskich lotów oznaczałaby poziom wyżej).


Przedświąteczna lektura miała być lekka i przyjemna, gdyż po ostatnich dość przygnębiających doświadczeniach czytelniczych potrzebowałyśmy odrobiny oddechu. Lekkie?  Zdecydowanie (stron niewiele i papier makulaturowy, waży najwyżej 250 gramów). Przyjemne? Jak się okazało, nie dla wszystkich (wskaźnik przyjemności znacznie wzrasta na poziomie 3 kieliszka wytrawnego wina lub drugiej szklaneczki ginu z tonikiem). Każdy, kto czytał Smażone zielone pomidory, na pewno miał wygórowane oczekiwania wobec tej książki. Niestety, jak powiedział Stanisław Jerzy Lec, "na początku było Słowo, a na końcu Frazes". Smażone zielone... zdecydowanie możemy umieścić w kategorii Słowa, zaś bożonarodzeniowa historia o Lost River zalicza się już raczej do Frazesu, ale za to jakiego frazesu! Jest tu bowiem To Coś, co moim zdaniem ratuje tę książkę (chociaż według mojego znajomego to w ogóle nie jest książka). Mianowicie, przynajmniej dla mnie, stanowi ona doskonałe lekarstwo na powszednie smutki i zło wszelakie tego świata i zapewnia jeden wieczór w klimacie sielskiego miasteczka, gdzieś na krańcu cywilizowanego USA (podobno dyskusyjnym jest istnienie w ogóle czegoś takiego jak "cywilizowane USA", ale my tu przecież nie o ziemniakach), gdzie grupka starszych pań potrafi znaleźć rozwiązanie wszelki problemów ludzkości. Konflikty na Bliskim Wschodzie to byłby dla nich "Pan Pikuś", włożyłyby swoje groszkowe stroje i rozbroiły wszystkich Bin Ladenów tego świata. Uważam, że naiwność i prostota tej książki idealnie wpasowują się w przedświąteczny klimat oraz dają wytchnienie skołatanym nerwom. Nienormalnym by było, gdybyśmy w kwestii książki wszystkie miały identyczne zdanie. Na naszym spotkaniu z wielu ust dość często padały słowa "irytująco przesłodzona", "naiwna", "przewidywalna", "rozczarowująca", (przytaczam tu jedynie te cenzuralne wypowiedzi). Na szczęście znalazła się grupa wsparcia podzielająca mój sentyment dla tej książki. Ponieważ książka jest, jaka jest, to dyskusji na jej temat wiele się nie urodziło. Nie torturowałam też tym razem nikogo i nie zmuszałam do pisania recenzji. Dodam więc tylko kilka słów od siebie. Duży wpływ na mój sentyment dla tej książki ma bez wątpienia fakt, że panie opisane na łamach tej powieści należą do Tajnego Stowarzyszenia Mistycznego Zakonu Groszków, co niezmiennie mnie rozczula. Tutaj życzliwość i dobro zawsze jest górą. Wiem, że to trąci myszką, jest trochę naiwne i bardzo cliché, ale dobrze mi robi na serce. Polecam wszystkim spragnionym ciepłego okładu na duszę.

Na zakończenie pragnę wszystkim Książniczkom i innym przypadkowym czytelnikom tego bloga złożyć z okazji Nowego Roku serdeczne życzenia:
Miłości trwałej (Własnej i Cudzej),
Wesołości wielkiej,
Radości nieprzerwanej,
Bajecznej figury bez wyrzeczeń ,
Garderoby 6-drzwiowej kreacją zacną,
obuwiem najpiękniejszym i wszelaką galanteryją wypełnionej,
Biblioteczki w lekturę ciekawą bogatej,
Rzeki mamony zalewającej portfele
i zdrowotności oczywiście



Niech Nam Wszystkim w Nowym Roku Dobrze się Dzieje.




1 komentarz:

  1. Dzięki za życzenia, szczególnie te o wadze i garderobie. Przyjemny wieczór, lektura lekka, jedzenie ciężkie ale smaczne. Mój faworyt ryba po grecku. Uprasza się o przepis. Jarząbek - d..właz

    OdpowiedzUsuń